S艂o艅 – Pan Patryk jedzie na biwak

(Verse 1)
To zdarzenie mia艂o miejsce, jak 偶onkile zakwit艂y
Pan Patryk to dzia艂kowicz, urz膮dzi艂 sobie piknik
Wr贸ci艂 z dziwnym uk膮szeniem poni偶ej lewego ucha
To pewnie jaka艣 muszka, komar albo ko艅ska mucha
Rano musia艂 wsta膰 do pracy ale zaniem贸g艂 biedak
Mia艂 stan podgor膮czkowy i 艂ama艂o go w plecach
Rodzinny lekarz wypisa艂 L4 z miejsca
Da艂 mu jeszcze jak膮艣 ma艣膰, 偶eby opuchlizna zesz艂a
Pan Patryk mieszka艂 z 偶on膮 w jednym z wi臋kszych miast Polski
Ich ma艂偶e艅stwo trwa艂o ju偶 dwadzie艣cia cztery wiosny
呕ona kupi艂a mu proszki w s膮siedniej aptece
Nie chcia艂 偶eby si臋 martwi艂a wi臋c jej m贸wi艂, 偶e mu lepiej
Nosi艂 gruby sweter z golfem mimo, 偶e by艂o ciep艂o
Uk膮szenie na szyi ci膮gle ropia艂o i piek艂o
W ko艅cu naci膮艂 je 偶yletk膮, 偶eby wycisn膮膰 艣luz
Tak cuchn臋艂o, 偶e mu ca艂y obiad podjecha艂 do ust
Od dw贸ch dni wszystko co zjad艂 kwitowa艂 pawiem
Jego 偶ona wyjecha艂a do swojej rodziny na wie艣
Lekarze g贸wno wiedz膮, ci膮gle flaki go bol膮
A wielki cyst na szyi przybra艂 fioletowy kolor
Noc膮 nie m贸g艂 spa膰, mia艂 przedziwne koszmary
I czu艂, 偶e zachodz膮 w nim nieodwracalne zmiany
Zanim zawin膮艂 si臋 jak taka krewetka i usn膮艂
Zarzyga艂 lepkim g贸wnem ca艂膮 pod艂og臋 i 艂贸偶ko

(Hook)
O, Pan Patryk pojecha艂 na biwak
Pan Patryk pojecha艂 na biwak
Pan Patryk pojecha艂 na biwak yo, yo

(Verse 2)
Pani Maria wracaj膮c przywita艂a si臋 z s膮siadk膮
Kr贸tka gadka przy furtce, 偶e w tych czasach nie jest 艂atwo
Kiedy zapali艂a 艣wiat艂o w domu nie wierzy艂a oczom
Na 艣rodku pokoju wyr贸s艂 gigantyczny kokon
Ca艂y sp艂ywa艂 rop膮 i obrzydliwie cuchn膮艂
Wo艂a艂a swego m臋偶a, ale by艂o ju偶 za p贸藕no
Pod 偶贸艂t膮 pow艂ok膮 zobaczy艂a czyj膮艣 twarz
Dziwnie opuchni臋t膮 sk贸r膮, jakby poparzy艂 j膮 kwas
Jeszcze raz krzykn臋艂a imi臋 m臋偶a – cisza
Ostro偶nie zacz臋艂a si臋 do tego czego艣 zbli偶a膰
Kr贸tka analiza fakt贸w, trzeba wezwa膰 pomoc
W pokoju jest zawini臋ty w kokon listonosz
Jegomo艣膰 wyszepta艂 do niej ledwo “Uciekaj!”
Patrzy艂a jak szlam z krwi膮 mu z ust wycieka
Kobieta nie my艣l膮c chcia艂a biec do s膮siadki
Ale z kuchni wype艂za艂 odmieniony Pan Patryk
Mia艂 martwy wzrok, sk贸r臋 bia艂膮 jak pos膮g
Sta艂 na czterech wygi臋tych ko艅czynach, na boso
Z widoczn膮 skolioz膮, posykuj膮c jak 偶mija
Taki cz艂owiek paj膮k, ale w wersji z Czarnobyla
Nie wierzy艂a w to co widzi, kiedy ruszy艂 z ca艂膮 si艂膮
Przygni贸t艂 j膮 do pod艂ogi, pluj膮c w twarz dziwn膮 艣lin膮
Wzi臋艂a pilot od telewizora, kt贸ry by艂 pod ni膮
I tak mocno jak umia艂a wbi艂a go m臋偶owi w odw艂ok
Mutant si臋 cofn膮艂, ale zn贸w na ni膮 natar艂
Chrz膮kaj膮c ciep艂膮 wydzielin膮 jakby mia艂 katar
Zacz臋艂a p艂aka膰 i prosi艂a go by przesta艂
A偶 po chwili odezwa艂a si臋 w nim resztka cz艂owiecze艅stwa
Przesz艂a go nik艂a my艣l, zabi艂o serce
Jakby zrozumia艂 sw贸j czyn i szacowa艂 konsekwencje
Najpr臋dzej jak umia艂 uciek艂 t艂ucz膮c szyby w oknach
I nikt kogo znam ju偶 go nigdy wi臋cej nie spotka艂
Kr贸tka historia wydarzy艂a si臋 naprawd臋
Pani Maria pr贸bowa艂a doj艣膰 do siebie po traumie
Pojecha艂a na dzia艂k臋 i poczu艂a w sercu ucisk
Bo znalaz艂a och艂ap sk贸ry, kt贸r膮 Patryk z siebie zrzuci艂

Dodaj komentarz

Tw贸j adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola s膮 oznaczone *